poniedziałek, 10 października 2011

Dexia i powaga sytuacji


Atrakcje, które możemy śledzić ostatnimi dniami sponsoruje Dexia – ochrzczona pierwszą ofiarą kryzysu zadłużeniowego w Europie. Problemy tego belgijsko-francuskiego banku związane są z niemożnością pozyskania krótkoterminowego finansowania w celu zrolowania długu i skończą się pierwszą w tym sezonie nacjonalizacją, co zresztą nie powinno nikogo dziwić. Grozę budzi jednak wartość „zagrożonych aktywów” – wg szacunków mówimy tu o kwocie 100 – 190 mld Euro, co stanowi ok. 20-30% aktywów będących w posiadaniu banku. Dexia mieści się w dziesiątce największych banków w strefie euro (w pierwszej piątce znajdują się jeszcze moje ulubione francuskie banki, z BNP Paribas i Crédit Agricole na pierwszych dwóch miejscach) – pod koniec czerwca 2011 roku wartość aktywów wyniosła 518 mld Euro, co odpowiada w przybliżeniu wartości całego sektora bankowego w Grecji.
 
Dwie rzeczy związane z tym przypadkiem są znamienne. Po pierwsze, Dexia już raz była ratowana przez podatników – w 2008 roku reanimowana była zastrzykiem finansowym w wysokości 6 mld euro oraz gwarancjami rządowymi na poziomie 150 mld euro.  Dwa bailouty w ciągu trzech lat, imponujące. Jak widać nie wyciągnięto wniosków z poprzedniego kryzysu – lewar na poziomie 74,5 sugeruje wyjątkową beztroskę zarządu i „speców” od ryzyka. Nic tylko wrzucać do podręczników pod hasłem moral hazard. Po drugie – Dexia zdała europejskie stress testy (co to stress test?). A to oznacza, że są one delikatnie mówiąc całkowicie niemiarodajne w obecnej sytuacji.

Równolegle do debat na temat sposobu nacjonalizacji Dexi toczyły się rozmowy kanclerz Merkel z prezydentem Sarkozym, w celu wypracowania jakiegokolwiek konsensusu w sprawie ochrony sektora bankowego i strefy euro przez kryzysem finansowym. Konkretnych ustaleń nie podano – a to oznacza, że albo tych konkretów nie ma (to wpisywałoby się w tradycyjną ścieżkę decyzyjną w UE), albo ich ujawnienie może zmniejszyć skuteczność proponowanych rozwiązań. Zapowiedziano jedynie rekapitalizację banków oraz przyśpieszenie integracji poprzez zmiany traktatów. O spójnej wizji mowy oczywiście nie ma – Niemcy chcą by do rekapitalizacji dochodziło dopiero po tym jak bank sam nie potrafiłby się dokapitalizować, a ratunek przekraczałby możliwości rządu narodowego, natomiast Francuzi postulują mniej restrykcyjne wykorzystywanie EFSF. Przyśpieszona integracja i zmiany traktatów odnoszą się zapewne do pomysłu unii fiskalnej (bez której rozpad strefy euro jest więcej niż pewny) lub/i wprowadzenia jakiegoś mniej lub bardziej stałego mechanizmu antykryzysowego (ciekawe co na to Federalny Trybunał Konstytucyjny?). Na oficjalne informacje pewnie będzie trzeba trochę poczekać.


Sytuacja niewątpliwie jest bardzo poważna. W moim przekonaniu stoimy na krawędzi kryzysu finansowego o większych rozmiarach niż ten z 2008 roku. Biorąc pod uwagę stopień wzajemnych powiązań między bankami i instytucjami finansowymi trudno nie zakładać czarnych scenariuszy. Bankructwo Grecji może wywołać prawdziwe tsunami, które spowoduje olbrzymie zniszczenia nie tylko w europejskim sektorze bankowym, ale także w jego amerykańskim odpowiedniku.

Wprawdzie ekspozycja podmiotów z Wall Street na grecki dług wynosi jedynie 7 mld USD, ale na bieżącą sytuację nie należy patrzeć z tej perspektywy. Bankructwo Grecji (lub jakiegokolwiek innego kraju eurozony) doprowadzi do ucieczki kapitału z pozostałych zagrożonych państw strefy euro, co z kolei wyrządzi olbrzymie szkody  niemieckim i francuskim bankom. Ekspozycja amerykańskich banków na kraje strefy euro wynosi 2,7 biliona USD, z czego połowa przypada na niemieckie i francuskie instytucje. I to też jest genezą obecnych spadków cen akcji amerykańskich banków – Morgan Stanley, Goldman Sachs, Citi Group i Bank of America. Ale o tym kiedy indziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz