Atrakcje, które możemy śledzić ostatnimi dniami sponsoruje
Dexia – ochrzczona pierwszą ofiarą kryzysu zadłużeniowego w Europie. Problemy tego
belgijsko-francuskiego banku związane są z niemożnością pozyskania
krótkoterminowego finansowania w celu zrolowania długu i skończą się pierwszą w
tym sezonie nacjonalizacją, co zresztą nie powinno nikogo dziwić. Grozę budzi jednak wartość „zagrożonych aktywów” – wg
szacunków mówimy tu o kwocie 100 – 190 mld Euro, co stanowi ok.
20-30% aktywów będących w posiadaniu banku. Dexia mieści się w dziesiątce największych
banków w strefie euro (w pierwszej piątce znajdują się jeszcze moje ulubione francuskie
banki, z BNP Paribas i Crédit Agricole
na pierwszych dwóch miejscach) –
pod koniec czerwca 2011 roku
wartość aktywów wyniosła 518
mld Euro, co odpowiada w przybliżeniu wartości całego sektora bankowego w
Grecji.
Dwie rzeczy związane z tym przypadkiem są znamienne. Po pierwsze,
Dexia już raz była ratowana przez podatników – w 2008 roku reanimowana była zastrzykiem
finansowym w wysokości 6 mld euro oraz gwarancjami rządowymi na poziomie 150
mld euro. Dwa bailouty w ciągu trzech
lat, imponujące. Jak widać nie wyciągnięto wniosków z poprzedniego kryzysu –
lewar na poziomie 74,5 sugeruje wyjątkową beztroskę zarządu i „speców” od ryzyka. Nic tylko wrzucać do
podręczników pod hasłem moral hazard. Po drugie – Dexia zdała
europejskie stress testy (co to stress test?). A to oznacza, że są one delikatnie mówiąc całkowicie
niemiarodajne w obecnej sytuacji.
Równolegle do debat na temat sposobu nacjonalizacji Dexi
toczyły się rozmowy kanclerz Merkel z prezydentem Sarkozym, w celu wypracowania
jakiegokolwiek konsensusu w sprawie ochrony sektora bankowego i strefy euro przez
kryzysem finansowym. Konkretnych ustaleń nie podano – a to oznacza, że albo tych
konkretów nie ma (to wpisywałoby się w tradycyjną ścieżkę decyzyjną w UE), albo
ich ujawnienie może zmniejszyć skuteczność proponowanych rozwiązań.
Zapowiedziano jedynie rekapitalizację banków oraz przyśpieszenie integracji
poprzez zmiany traktatów. O spójnej wizji mowy oczywiście nie ma – Niemcy chcą
by do rekapitalizacji dochodziło dopiero po tym jak bank sam nie potrafiłby się
dokapitalizować, a ratunek przekraczałby możliwości rządu narodowego, natomiast
Francuzi postulują mniej restrykcyjne wykorzystywanie EFSF. Przyśpieszona integracja
i zmiany traktatów odnoszą się zapewne do pomysłu unii fiskalnej (bez której
rozpad strefy euro jest więcej niż pewny) lub/i wprowadzenia jakiegoś mniej lub
bardziej stałego mechanizmu antykryzysowego (ciekawe co na to Federalny
Trybunał Konstytucyjny?). Na oficjalne informacje pewnie będzie trzeba trochę
poczekać.
Sytuacja niewątpliwie jest bardzo poważna. W moim przekonaniu stoimy na krawędzi kryzysu finansowego o
większych rozmiarach niż ten z 2008 roku. Biorąc pod uwagę stopień wzajemnych
powiązań między bankami i instytucjami finansowymi trudno nie zakładać czarnych
scenariuszy. Bankructwo Grecji może wywołać prawdziwe tsunami, które spowoduje
olbrzymie zniszczenia nie tylko w europejskim sektorze bankowym, ale także w
jego amerykańskim odpowiedniku.
Wprawdzie ekspozycja
podmiotów z Wall Street na grecki dług wynosi jedynie 7 mld USD, ale na bieżącą
sytuację nie należy patrzeć z tej perspektywy. Bankructwo Grecji (lub
jakiegokolwiek innego kraju eurozony) doprowadzi do ucieczki kapitału z
pozostałych zagrożonych państw strefy euro, co z kolei wyrządzi olbrzymie
szkody niemieckim i francuskim bankom.
Ekspozycja amerykańskich banków na kraje strefy euro wynosi 2,7 biliona USD, z
czego połowa przypada na niemieckie i francuskie instytucje. I to też jest
genezą obecnych spadków cen akcji amerykańskich banków – Morgan Stanley,
Goldman Sachs, Citi Group i Bank of America. Ale o tym kiedy indziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz